Rozpoczynał się kolejny rejs. Na pokładzie zamustrowała się świeża załoga. Większość z nich miała być po raz pierwszy na morzu. Wśród początkujących był człowiek o imieniu Tomasz. Na morzu nigdy nie był, ale, jak mawiał, miał bardzo duże doświadczenie mazurskie i dużo o morzu wiedział. Podczas zapoznawania się z obsługą jachtu co chwilę miał coś do dopowiedzenia i niemal na każdym kroku próbował wykazać, czego to on nie wiedział i jakim to fachowcem nie był.

Tomasz zaproponował wieczorek zapoznawczy. Ponieważ prognozy zapowiadały postój przynajmniej do następnego wieczora, zgodziłem się – zawsze to dobrze, jak załoga się trochę zintegruje. Nim ktokolwiek się zorientował, stół był już zastawiony różnymi trunkami.
- Kolację już mamy, tylko jeszcze coś do tego. – rzekł Tomasz wymownie spoglądając w kierunku wachty kambuzowej.
Jak to na takich wieczorkach bywa, po niedługim czasie atmosfera rozluźniła się i zaczęły się ”morskie opowieści”. Prym wiódł Tomasz. Opowiadał o niebezpiecznych mazurskich sztormach i potężnych falach, których był świadkiem, i którym dzielnie stawiał czoła. W ogóle przez moment miałem wrażenie, że Bałtyk przy rozszalałych Śniardwach, to jakaś śmieszna kałuża, którą można wytrzeć nieco większą szmatą. W końcu strudzeni walkami z żywiołami – tymi z opowieści i tymi ze stołu, udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.
Nazajutrz wiatry uspokoiły się na tyle, że po południu mogliśmy wyruszyć w rejs. Stan Zatoki Gdańskiej wynosił około trzy stopnie w skali Petersena. Przez pierwszą godzinę przy każdej większej fali było słychać na pokładzie gromkie okrzyki entuzjazmu. Potem jednak zaczęło cichnąć i sporo twarzy z rozgadanych, radośnie rumianych, przemieniało się w lekko zacięte, milczące i blado zielone. Pierwszym, który oddał hołd Neptunowi, był Tomasz. Po pół doby podróży było już normalnie: wachta nawigacyjna prowadziła jacht, kambuzowa szykowała posiłki, reszta zajmowała się odsypianiem nocy bądź choroby morskiej. Od czasu do czasu ktoś wyskakiwał na pokład, by zaczerpnąć świeżego powietrza lub wyrzucić z siebie to, co go męczyło.
Po niespełna dwóch dobach obłożyliśmy cumy na polerach i uchach basenu jachtowego w Nexo na Bornholmie. W trakcie przelotu wszyscy lepiej lub gorzej radzili sobie i z obowiązkami na jachcie i z chorobą morską. Jedyną osobą, która nie była w stanie ruszyć się z koi, był Tomasz. Trzeba mu było dostarczać ciepłe posiłki i strawę do koi, bo by się odwodnił. Jednak, gdy tylko poczuł twardy grunt pod nogami, niemal natychmiast wrócił do żywych i znowu błyszczał.

Ze względu na pogodę, dwa dni i dwie noce spędziliśmy na Bornholmie. Gwiazdą dni, a szczególnie wieczorów, był oczywiście Tomasz. Ponieważ rejs miał trwać jedynie tydzień, trzeba było wracać. Wyruszyliśmy z Bornholmu w kierunku Władysławowa. W drodze powrotnej było znowu normalnie: jedni mieli, inni nie mieli problemów z chorobą morską, ale wszyscy starali się i uczestniczyli w życiu na jachcie… z jednym wyjątkiem: Tomasz nie był w stanie ruszyć się z koi aż do samego Władysławowa.
We Władysławowie zacumowaliśmy około piątej nad ranem i wszyscy udali się na spoczynek. Wstaliśmy w okolicach dwunastej w południe. Był piękny lipcowy dzień. Port wypełniały tłumy ludzi, z których zdecydowana większość to byli wczasowicze. Jedni zajadali się smażonymi rybami, frytkami i lodami. Inni kupowali bilety na stateczki wycieczkowe. Jeszcze inni po prostu spacerowali, szczególnie upodobawszy sobie pirs wychodzący w morze i zamykający basen portowy od północy, a teraz wyglądający jak długa, spacerowa promenada. Sklarowaliśmy się szybko, zjedliśmy obiad i oddaliśmy cumy. Wówczas zorientowałem się, że jedynie Tomasz ani razu nie stał za sterem. Zapytałem, czy chciałby wyjść z portu.
- Jasne. – odrzekł Tomasz i ochoczo zajął miejsce za sterem.
Płynęliśmy leniwie wzdłuż promenady w kierunku główek portu. Spacerowicze przyjaźnie machali do nas rękami, a my im odmachiwaliśmy, uśmiechając się do siebie. Jedynie Tomasz nie uśmiechał się, ani nie machał. Trzymał oburącz koło sterowe i z lekko uniesioną brodą, wyprężony jak struna, dzielnie prowadził jacht. W pewnym momencie jeszcze bardziej wyprężył pierś i odwracając głowę w kierunku wczasowiczów rzucił z pogardą:
- Turyści, … kurwa.
コメント