top of page

RZECZY ZBĘDNE, A POTRZEBNE

Człowiek nie jest taki, żeby nie popłynął i nie chodzi tu o to, że czasem wpadasz na genialny pomysł zrobienia czegoś i zaczynasz to realizować. Na początku cieszysz się tym pomysłem, niemal go celebrujesz. Potem zaczynasz działać. Im dłużej to robisz tym bardziej rzecz cię wciąga. Coraz bardziej i bardziej. Już tak cię to pochłania, że przestajesz słyszeć wszelkie krytyczne uwagi typu: "Ale poco ty to robisz?". "Przecież to do niczego się nie przyda." "Szkoda marnować czas." "Lepiej zrobić coś bardziej pożytecznego" .Ty już jesteś całkowicie w swoim świecie. Pochłania cię do imentu. A oni? Oni nie rozumieją jak genialne jest to dzieło, ale się przekonają. I jest! Dzieło ukończone!  Czas pokazać wszystkim twój geniusz. Lecz emocje twórcze już opadły i widzisz, że może nie jest aż tak genialne jak się wydawało z początku. No jest ..., działa ..., ale może nie teraz. Może później do tego wrócimy. I po czasie okazuje się, że to "później" staje się "nigdy".


  Nie, to nie o to chodzi.To raczej chodzi o to piękno podróży, gdy czujesz powiew wiatru na twarzy i szum wody wokół. Dopływasz w cudowne miejsca i ... . Hej, przecież, to nudne i długo trwa. Samochodem, pociągiem czy samolotem można tam dotrzeć znacznie szybciej. Po co takie pływanie? Przecież to zbędne. To prawda - da się bez tego żyć, ale co to za życie wtedy. Nawet miejsca, w których byłeś "lądem" wiele razy wyglądają inaczej, gdy docierasz tam od strony wody. Znasz te miejsca, gdyż samochód, pociąg czy samolot zawiózł cię tam wiele razy, ale wpływając czujesz jakby to był pierwszy raz. Miejsca dawno odkryte ty dla siebie odkrywasz po raz pierwszy. I to zbędne pływanie okazuje się potrzebne, by móc na znane rzeczy spojrzeć inaczej.  A sama podróż? Ta "długa i nudna", zdawać by się mogło, odkrywa w tobie nowego człowieka. I nie raz zdarza się, iż w trakcie takiej podróży dociera do ciebie, że emocje, które wydają się absolutnie konieczne na lądzie, w tak zwanym codziennym życiu, tak naprawdę są zupełnie zbędne, niepotrzebne a nawet wręcz szkodliwe dla ciebie i twojego otoczenia.


Morski Mad Max

Rzeczy zbędne

  Zdarzyło się w rejsie (a nawet kilku), że płynęliśmy do Londynu. By tam dopłynąć trzeba znaleźć się na Tamizie. By zaś znaleźć się na Tamizie trzeba na nią wpłynąć, a nie da się tego zrobić nie trafiając na to miejsce, gdzie kończy się Tamiza a zaczyna już morze. Tak nie za bardzo wiadomo gdzie to dokładnie jest więc te rejony nazwijmy ujściem Tamizy. To bardzo ciekawe miejsce pod wieloma względami. Przede wszystkim pod względem nawigacyjnym. Trzeba dobrze zaplanować porę i trasę płynięcia by nie trafić na zdradliwe płycizny a dość mocne prądy, które tu występują by nam głównie pomagały a nie działały nam wbrew.  Nim dotrzemy do właściwego koryta rzeki, gdzie widać oba brzegi, najpierw płynie się szeroko rozlanymi wodami, których najprzeróżniejsze odcienie bliższe są raczej brązom i szarościom niż błekitom i lazurom. Gdy tak pilnie wypatrujemy znaków nawigacyjnych by nie zboczyć z bezpiecznej drogi w pewnym momencie zauważamy jakieś dziwne brązowe kropki na horyzoncie. Im bardziej się zbliżamy tym bardziej kropki przeistaczają się w jakieś przedziwne twory, by w pewnym momencie stać się monstrualnymi maszynami kroczącymi z "Gwiezdnych wojen". Wygląda to tak jakby rozmawiając ze sobą kroczyły brodząc w wodzie i w pewnym momencie jakaś magiczna siła zatrzymała je w połowie kroku. I tak zastygły w bezruchu z czasem pokrywając się rdzą, co w połączeniu z kolorami otaczającej wody daje wrażenie jakbyśmy znaleźli się w świecie z filmów "Mad Max". Tyle, że zamiast piasku jest woda. Taki Mad Max Wodnego Świata.  To forty zbudowane podczas II wojny światowej. Umieszczone były na nich stanowiska obrony przeciwlotniczej. Przed ich wybudowaniem Brytyjczycy mieli dość skomplikowany ale skuteczny system obrony przeciwlotniczej. Poza lotnictwem jego istotną częścią były lądowe stanowiska artylerii, które znacząco utrudniały Niemcom ataki na Londyn. Szukając sposobu na ominięcie brytyjskiej artylerii niemieckie samoloty zaczęły latać w kierunku Londyn korzystając z trasy nad ujściem Tamizy. Ułatwiało to nawigację i nie narażało bombowców na intensywny ostrzał z lądowych stanowisk obrony przeciwlotniczej. Coś trzeba było z tym zrobić i tak powstały  budowle na wodzie zwane (od nazwiska inżyniera, który je zaprojektował) Fortami Maunsella.  Jedne to były Maunsel Naval Forts obsługiwane przez Marynarkę brytyjską.  Na dwóch betonowych filarach posadzona była platforma, na której znajdowały się dwie armaty przeciwlotnicze. Wybudowano takich cztery. Drugich zaś, obsługiwanych przez armię (stąd nazwa Maunsel Army Forts) w ujściu Tamizy wybudowano trzy. Każdy z fortów składał się z siedmiu stalowych platform połączonych kładkami. Każda z nich miała dwa piętra a na dachach umieszczono cztery armaty przeciwlotnicze.  Po zakończeniu wojny forty oficjalnie wykorzystywano do lat pięćdziesiątych, po czym zaczęto je stopniowo likwidować lub pozostawiono własnemu losowi jako coś zupełnie zbędnego.  W latach sześćdziesiątych jeden z fortów Rough Sands Fort ze statusu zbędny uzyskał status przyda się i został przejęty przez grupę radioamatorów, którzy utworzyli na nim piracką stację radiową. Później powstało tam mini państwo o nazwie Sealand. Początkowo brytyjskie władze chciały się pozbyć tego Państwa, ale z czasem uznano, że nie ma to sensu i pozostawiono ich w spokoju. Sealand początkowo wydawał się być bardzo potrzebny. Np. nielegalne gdzie indziej strony np z hazardem czy pornografią tam posadziły swoje serwery. Państwo istnieje po dziś dzień, ale czy jest jeszcze potrzebne od kiedy to nie miejsce znajdowania się serwerów decyduje o tym, czy strony w danym miejscu działają? I tak to potrzebne przekształca się w zbędne, by potem stać się potrzebnym lecz do czasu.


Rzeczy zbędne

W kambuzie często mamy do czynienia z rzeczami zbędnymi, bo na przykład zostały z posiłków albo są odpadkami po przygotowywaniu posiłków. Zazwyczaj takie rzeczy lądują w koszu. Ale czy wszystko, to co wyrzucamy jest faktycznie zbędne? Spróbujmy popatrzeć na nie inaczej, z nieco innej perspektywy. Oto kilka przykładów.


Obierki

Bardzo często obieramy owoce i warzywa, a wśród nich ziemniaki. Obierki najczęściej lądują za burtą. Ale nie muszą. Można takie obierki dokładnie wymyć, by pozbyć się nawet najmniejszych drobinek piasku i ziemi. Dodać do nich przyprawy - takie jakie najbardziej lubisz. Wszystko to dokładnie wymieszać. Następnie skropić oliwą i wstawić do piekarnika do upieczenia, lub upiec na patelni. Efekt jest taki, że mamy fajną przekąskę w postaci czipsów. Obieramy również pietruszkę, marchewkę czy seler odkrawając jednocześnie końcówki. Można tego nie wyrzucać i dokładnie wymyte mogą posłużyć nam do ugotowania bulionu, który może być świetną bazą np. do sosu.  Zdarza się, że przygotowyjąc potrawy potrzebujemy obranych jabłek. Nie wyrzucajmy od razu obierek i ogryzków. Można z nich zrobić kilka ciekawych rzeczy. Na przykład skórki przełóżmy do miski. Obtoczmy je delikatnie w cynamonie i w tłuszczu (np. w oliwie). Rozgrzejemy piekarnik do wysokiej temperatury. Wyłożone w brytfance skórki pieczemy do chrupkości. Można podawać od razu na ciepło lub po wystygnięciu jako cynamonowe czipsy. Można też obierki z jabłek oraz ogryzki wrzucić do garnka i dodać cukru. Z takiego gotowania może być kompot. Gdy skończą się konfitury lub dżem zawsze w słoiku zostają resztki. Taki słoik możemy "wypłukać" w naszym wywarze co wzbogaci smak kompotu. Ale zamiast "płukać" słoiki po dżemach możemy dodać żelatynę lub agar i wówczas otrzymamy świetną galaretkę. A gdy pogotujemy trochę dłużeji dodamy nieco więcej cukru możemy otrzymać konfiturę idealną do pieczywa.


Liście

Zazwyczaj gdy przygotowujemy takie warzywa jak marchewka, rzodkiewka, rzepa czy kalafior, to liście lądują w koszu. A nie muszą. Świerze liście marchewki lub rzodkiewki zmiksujmy z orzechami, czosnkiem, oliwą i  odrobiną sera i mamy świetne pesto. Liście z rzepy czy kalafiora (również ta twarda część byle nie była łykowata) pokrojone z odrobiną soli i sosu vinegar to świetna sałatka. A jeśli to wrzucimy na patelnię z oliwą, to mamy sos do makaronów, który możemy wzbogacić np. pesto, o którym była mowa powyżej. Liście kalafiora możemy też potraktować tak jak traktujemy kapustę, a w szczególności poszatkowane jak można je ukisić tak jak się kisi kapustę i mamy świetny dodatek do dań. Nie próbowałem z liści kalafiora robić goląbków, ale kto wie może to dobry pomysł. Na pewno spróbuję.


Pozostałości z poprzednich dań

Nierzadko zdarza się, że zostają nam z poprzednich dań a to makaron, a to kasza, a to ryż. Pierwsza reakcja, to: "nie wyrzucajmy, bo może ktoś sobie doje". Ale bardzo często zdarza się, że potem nie bardzo wiemy co z tym zrobić i koniec końców po pewnym czasie takie pozostałości lądują w koszu. Ale nie musi tak być. Makaron, który nam został z poprzedniego dnia możemy wymieszać z warzywami albo z tym co nam się wydawało odpadkiem a takim być nie musi (patrz to o czym mowa była powyżej). Do tego dodajmy sosu i trochę sera (jeśli nie chcemy mięsną potrawę, to dodajmy też mięso) i po upieczeniu w piekarniku mamy zapiekankę jak ta lala. Gdy nam został ryż albo kasza. Ryż dokładnie rozgniećmy a kaszę zmiksujmy. Dodajmy do tego jajko, starty ser i przyprawy. Uformujmy nie za grube krążki smażmy na złoty kolor. Placki na obiad gotowe.


To oczywiście tylko kilka propozycji. Istotne jest by płynąć, bo wtedy może się zdarzyć, że na różne rzeczy możemy spojrzeć inaczej. Wiele emocji, gestów, słów, które wydawały nam się konieczne może okazać się zbędnych, a wiele rzeczy, które zdawały nam się zbędne mogą okazać się przydatne. Płyńcie, pływajcie, dopływajcie byle za mocno nie odpłynąć.


Magazyn Żeglarstwo, Rzeczy zbędne

Comments


©2020 by Artur Zamydlacz Szklarz.

bottom of page