Mule nie mulą
- Zamydlacz
- 6 mar 2024
- 3 minut(y) czytania
Człowiek nie jest taki, że by nie popłynął. I nie chodzi tu o chwile zatracenia, gdy w przypływie fantazji tracimy spore zasoby gotówki. Nie chodzi tu również o pływanie wpław, choć jest to czynność ogólnie korzystnie wpływająca na organizm. Ale, jak twierdzą niektórzy, nie po to ludzie wymyślili łódki, żeby się moczyć. I właśnie o to pływanie na łódkach chodzi. A dokładniej o jachty, które mają żagle i miejsce do spania. Dzisiaj, gdy wychodzimy w morze, nie potrzebujemy specjalnych zezwoleń. By popłynąć na Bałtyk, Morze Śródziemne czy Północne, nawet paszportu nie potrzebujemy, bo dowód osobisty wystarczy – i bardzo dobrze.

Ale jak się tak dłużej żegluje, to od czasu do czasu zjeść coś trzeba, by mieć siły i energię na to żeglowanie. I tu też się poprawiło, gdyż płynąc po morzu i mając w perspektywie wizyty w różnych miejscach, nie musimy zabierać ze sobą jedzenia na cały rejs. Tam, gdzie dopłyniemy, zazwyczaj bez większych problemów uzupełnimy zapasy.
Czasem jednak zdarzy się tak, jak pewnego razu w norweskich fiordach. Miejsca to pełne przepięknej przyrody i czystej wody. Do tego nie aż tak licznie uczęszczane przez żeglarzy, jak Morze Śródziemne, a szczególnie Chorwacja czy Grecja. A gdy się tam trafi przed sezonem, to można się w pełni napawać ciszą i spokojem. Tu jednak trzeba wziąć pod uwagę, że nie w każdym miejscu postoju będzie sklep; a nawet jak będzie, to niekoniecznie czynny do godzin wieczornych. I tak się właśnie zdarzyło, że po przybyciu popołudniową porą do miejsca, w którym mieliśmy uzupełnić zapasy, okazało się, że market był już zamknięty. A chcieliśmy płynąć dalej, w jeszcze mniej uczęszczane miejsca, gdzie sklepów z pewnością nie znajdziemy. Ponieważ na pokładzie mieliśmy wszelkiego rodzaju sosy, przyprawy, warzywa, owoce, makarony, ryże i napojów w bród, więc nie czekając do rana na otwarcie sklepu, popłynęliśmy dalej.
Następnego dnia po południu byliśmy na łonie zupełnie dzikiej przyrody, napawając się pięknem pobliskich skalistych wzniesień, z których z łoskotem spadały liczne tutaj wodospady. Czysta woda i piękno dookoła, które aż dech w piersi zapiera. Ale samymi widokami człowiek się nie naje. Na końcu zatoki wypatrzyliśmy mały zapomniany pomościk, do którego zacumowaliśmy nasz jacht. Przyglądając się palom, na których ów pomost się opierał, zobaczyłem mnóstwo dorodnych czarnych kiści. Dzisiaj będzie uczta.
Wartości odżywcze
Owe dorodne kiście to mule, zwane omułkami. Małże są wyśmienitym pokarmem; mają liczne właściwości odżywcze i zdrowotne. Dostarczają więcej białka niż ryby czy drób i pod tym względem mogą być doskonałym zamiennikiem mięsa. Małże należą do produktów niskotłuszczowych oraz niskocholesterolowych, co sprawia, że mogą być spożywane przez osoby ograniczające cholesterol w diecie. Są natomiast bogate w wielonienasycone kwasy tłuszczowe, w tym omega-3, a także w witaminy A, D oraz te z grupy B, które dobrze wpływają na nasz wygląd zewnętrzny, poprawiając stan skóry, włosów i paznokci. Małże posiadają ponadto cenne składniki mineralne niezbędne do prawidłowego funkcjonowania organizmu. Są to przede wszystkim: cynk, który przyspiesza gojenie ran, fluor, czyli budulec zdrowych kości i zębów, jod – niezbędny do produkcji hormonów tarczycy, magnez, wzmacniający mięśnie i kojący nerwy, selen, zapobiegający powstawaniu nowotworów, wapń, tj. główny budulec kości, a także żelazo, poprawiające pamięć, koncentrację i sprawność fizyczną. Zatem ogólnie małże zwiększają odporność, działają ochronnie na układ sercowo-naczyniowy i poprawiają samopoczucie. No i jak to owoce morza – są afrodyzjakiem. To nie przypadek, że Botticelli na słynnym obrazie „Narodziny Wenus” umieścił ją na muszli małży.

Mule w pomidorach
Po znalezieniu takiej kiści muli odrzucamy od razu te, które podczas zbierania się nie zamknęły, gdyż są prawdopodobnie martwe, a zatem nieświeże. Z pozostałych usuwamy bisiory, czyli małe łykowate zwisy przypominające trochę zielone cienkie nitki. Nie bawimy się w czyszczenie muszli, gdyż potrzebne nam jest tylko mięso, a żeby je wyjąć, trzeba mule zaparzyć. Na dno garnka wlewamy trochę wody, tak by małże się w niej nie gotowały, a były poddane działaniu pary wodnej. Podczas tego procesu świeże mule się otwierają. Te, które się nie otworzyły, wyrzucamy, gdyż one również są podejrzane o nieświeżość. Z pozostałych wypreparowujemy mięsko. W tak zwanym międzyczasie na patelni na wolnym ogniu grzeje się duża ilość oliwy z równie dużą ilością czosnku i zielonej pietruszki, przyprawiona solą, pieprzem i z dodatkiem niewielkiej, ale za to bardzo ostrej papryczki piri-piri. Gdy czosnek zacznie się lekko złocić, na drugiej patelni na rozgrzane masło wrzucamy nasze mule, by się również delikatnie zezłociły. Gdy to już się stanie, zawartość obu patelni wrzucamy do garnka, dodając do tego sos pomidorowy i świeże skrojone pomidory. Gdy całość się „przegryzie”, danie jest gotowe. Taki rodzaj zupy można podać w głębokich talerzach z kilkoma liśćmi świeżej bazylii i chlebem.
Uczta w norweskich fiordach była zaprawdę wyśmienita, a w głowie pozostało mi pytanie: czy faktycznie chcemy doprowadzić naszą planetę do takiego stanu, że już nie znajdziemy w morzach pożywienia?
Comments