Była przepięknej urody i cery takiej delikatnej. Ta cera zdawała się być niemal przezroczysta. Gdy weszła na pokład, i usiadła milcząca w mesie, pomyślałem sobie: „Mimozami rejs mi się zaczyna”. Co prawda „złotawa” nie była, raczej brunetka, lecz jej delikatność i uroda sprawiały, iż doznawałem skrajnej ambiwalencji uczuć (Co do ambiwalencji – najlepszą definicję tego słowa usłyszałem z ust Stanisława Tyma, który mawiał był, że ambiwalencji uczuć doznaje młody zięć, widząc swoją teściowa, spadającą w przepaść, w jego nowym samochodzie). A tu: piękna i jest na co popatrzeć, ale z drugiej strony „następna do opieki”. Trochę rejwach był na pokładzie, bo jedni wchodzili drudzy wychodzili – staliśmy burta w burtę, w dwa jachty, a organizator nie mógł się zdecydować, kto, na którym jachcie ma płynąć.
Zapytała czy może chwilę posiedzieć, nim się znajdzie miejsce na drugim jachcie (z organizatorem umawiała się, że będzie płynąć na tym drugim – nie tym, którym ja dowodził). Ponieważ kultura u mnie wyższa, zaproponowałem rejs na moim jachcie, a przynajmniej nocleg. Jeśli nie będzie chciała, to rano z pewnością wszystko się wyjaśni i przejdzie na drugi jacht. Przystała na moją propozycję ochoczo, gdyż była zmęczona po podróży i nie chciało jej się już uczestniczyć w tym bałaganie. Stwierdziła, że zostanie i przyjemnie jej będzie mnie poznać. Mnie również było przyjemnie ją poznać.
A propos poznawania: Poznałem kiedyś pewną osobę. Już się chciałem z nią zaprzyjaźnić, ale zauważyłem, że ma jedną, drobniutką, drobniuteńką wadę. Nie taka duża ona była. Choć dla niektórych, to może być wiele, dla mnie zdawało się być zupełnie niedużo. Maleństwo takie. Jak dla dwudziestometrowej liny trzy centymetry. I całe szczęście, że to tylko trzy centymetry, bo na przykład, gdyby to było dziesięć centymetrów, to …. Wyobraźcie sobie dziesięć centymetrów w płaszczu, sukience czy innej bluzce. Takie dziesięć centymetrów, to już się robi spora dziura a może i nawet dziurzysko. Tam, to już można zapewne rękę włożyć, albo i nawet więcej. A gdybyśmy wkładali więcej, to sami wiecie, że na rogach mogłoby postrzelać. No, a jeśli by postrzelało, no to nie ma innego wyjścia, trzeba to zaszyć, albo i nawet, o ile się da - skleić. Ale żeby skleić, to oczywistym jest, że potrzebny jest klej. Najlepiej nie byle jaki klej. Pamiętam, miałem kiedyś taki klej i próbowałem nawet coś sobie skleić, a że kleiłem rękoma, to jedyne, co skleiłem, to swoje palce. Klej był tak mocny, że nie mogłem palców od siebie oderwać. Postanowiłem, zatem miejsce sklejenia nożem przeciąć. Znalazłem nawet nóż, ale okazało się, że ów nóż jest tępy. No, wiadomym jest, że jak nóż jest tępy, to najlepszym, co można zrobić, by był ostry, to go naostrzyć. A do ostrzenia, jak sama nazwa wskazuje, najlepsza jest osełka. Ja miałem taką osełkę. Mało tego, by dobrze się kręciła można ją było do wiertarki podłączyć, co też skrzętnie uczyniłem. A jak podłączyłem do wiertarki, to ostro poszło i to tak, że aż iskry szły. A jak te iskry tak zaczęły, to tyle ich było, że aż się zapaliło. Jak ten pożar wybuchł, to po Straż Pożarną dzwonić trzeba było. Przez moment zastanawiałem się czy zawodową zawezwać czy też ochotniczą. Ochotnicza, to ochotnicy z Pawlakiem na czele. A wiadomym jest, że jak jest Pawlak, to i Kargul być musi. No, bo przecież razem do tego płota podejść muszą, co to go potem już nie było, a oni dalej podchodzili. Podchodzili niemal tak, jak ja do kei, przed przybyciem drugiego jachtu. Bo już jak przybył, to burta w burtę do niego stanąłem. A potem przybyli ludzie i rejwach był taki, a ja się zastanawiałem czy dużo problemów będzie z owym pięknym dziewczęciem, jeśli by zostać na moim jachcie zechciała.
Tak, to zaczynał się ów rejs. Dziewczę przepięknej urody, koniec końców, zostało na moim jachcie, a ja nadal mocowałem się z moją ambiwalencją. W końcu oddaliśmy cumy i ruszyliśmy w rejs.
A propos oddawania: Dużo jest różnych form oddawania. Ważnym jest, iż oddawanie nastąpić może dopiero po fakcie dostania, przyjęcia czy innego przygarnięcia. Bywa również wynikiem (oddawanie owo) narodzenia. Przykładowo: matki czasem oddają swe dzieci. Kiedyś, w pewnym wieku, oddawały na wychowanie. Teraz chyba tak często nie oddają na wychowanie. Chyba częściej się zdarza, że oddają innym rodzicom albo do domów dziecka. Ale oddawać można nie tylko dzieci. Można oddać pieniądze, sól sąsiadce (bywa, że takie oddawanie soli się przeciągnie; jeśli ona oddaje, to do późnych godzin nocnych, a jeśli on, to i czasem do rana zejść może), pożyczoną książkę czy też rower. Czasem też oddaje się cześć, a czasem w pysk. Różnie z tym oddawaniem jest.
Na rejsach morskich najczęściej oddaje się właśnie cumy (choć od nikogo się wcześniej ich nie wzięło. No, ale jeśli chcesz ruszyć z portu - cumy oddać musisz). Oddaje się jeszcze cześć Neptunowi (bez względu na to, czy ktoś wierzy w owego jegomościa z brodą i przerośniętym widelcem w ręku, czy też nie). Podczas oddawania owej czci, oddaje się również to, co wcześniej się przyjęło podczas, jakże przyjemnego (niektórzy tę przyjemność mają na co dzień – ja do nich należę) aktu spożywania. Czasami bywa, że oddaje się cześć Neptunowi nie spożywając wcześniej. Wówczas człowiek musi oddać troszkę z siebie. Ale, jak to niektórzy mawiają, nie jest źle z tym oddawaniem, dopóki sznurówki z gardła nie wystają.
W tym rejsie załoganci też oddawali. Najpierw cumy. A potem - ponieważ pogoda nie należała do tych łagodnych - cześć Neptunowi. Jedni z namaszczeniem, w ciszy i spokoju, przerywanym, od czasu do czasu, krótkim warknięciem. Inni wydawali z siebie przeróżne dźwięki: raz jakby z lwem dysput wiedli, innym razem słychać było, że słonia, bądź inne wielkie zwierzę, do rozmów zaprosili. A jeszcze innym razem była to kakofonia spazmów i jęków. Wśród oddających ni razu nie zauważyłem dziewczęcia przepięknej urody. A spoglądając na prace wachty, w której była, odnotowałem, iż ona częściej za sterem stoi, a i oddającym otuchy i sił dodaje. „Delikatna, przezroczysta, przepiękna, a jaka silna zarazem” – pomyślałem. Raczej nie mimoza i żaden kandydat „do opieki”. Im więcej godzin spędzaliśmy w morzu, tym większy podziw dla niej we mnie wzbierał.
Płynęliśmy i płynęliśmy. Jak się tak płynie, to dobrze jest gdzieś dopłynąć. I w wypadku naszego rejsu też stało się tak, że gdzieś dopłynęliśmy. I tym razem nie oddaliśmy a podaliśmy cumy. Plan był taki: zwiedzić miejsce, do którego dopłynęliśmy.
Dziewczę przepięknej urody nie było jedynym na pokładzie. „Teraz się dopiero zacznie” – pomyślałem, bo owe włosy, oczy, rzęsy, powieki, skórę twarzy, dłonie, nogi, paznokcie, ubrania, i Bóg wie, co jeszcze, trzeba przed wyjściem jakoś przygotować. A więc lokówki suszarki, prostownice, depilatory i wszelkiej innej maści sprzęty za chwilę zapewne ruszą i w tempie, w jakim podczas sztormu jacht zjeżdża z fali z wiatrem, będą pożerały zasoby prądu, które jeszcze pozostały w akumulatorach. Postanowiłem, więc ruszyć pod pokład, by uruchomić generator. Kątem oka dostrzegłem, że na pokładzie, jako pierwsza, pojawiła się ona – dziewczę przepięknej urody. Toż to raptem dziesięć minut minęło od zacumowania. Myślałem, że czegoś będzie chciała ode mnie, ale nie. Gdy stanęła nad lukiem do kabiny, w której szykowały się pozostałe dziewczęta, dostrzegłem, że jest gotowa do zwiedzania. A to, co usłyszałem po chwili spowodowało, że „kupiła” mnie bez reszty: Pochyliwszy się nad otwartym lukiem krzyknęła:
- Baby, to jeszcze tylko klar na dziobie i w miasto!
Comments