Flauta trwała już od kilku godzin. Było po południu, siedziałem sobie, słoneczko grzało, ptaszki czasem mnie odwiedzały. Rozłożyłem wędkę, zarzuciłem, nic nie złowiłem, bo to normalne, ale nie o to chodziło. Tak sobie po prostu zarzuciłem wędkę, znaczy nie wędkę, bo wędka została na pokładzie, tylko przynętę na tej wędce. I tak sobie siedziałem, siedziałem, siedziałem... Aż tu nagle patrzę; dookoła mnie morze zabulgotało.
- Co się dzieje? Cholera jasna! Co to za czort?
Patrzę, a tu nagle wynurza się peryskop.
- Kurde, ki diabeł wodę mąci?
Po czym po chwili, niedaleko jachtu (niemal ręką mogłem dotknąć) wynurzyła się łódź podwodna.
- Ja cię przepraszam, co się tu dzieje? W ogóle, o co chodzi?
Widzę na łodzi dwie klapy się otworzyły, wyszli ważni ludzie- panowie oficerowie i zwracają się do mnie! Ja mówię, że słucham?! Że co?! Oni mnie pytają, na jakiej pozycji teraz się znajdują, bo oni nie wiedzą.
- Jak to nie wiedzą? - myślę sobie - pogięło ich, czy jak? Dwudziesty pierwszy wiek, łódź podwodna, a oni nie wiedzą? Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz!! Pomału, pomału, pomału...
Mówię: - Łódź podwodna, wybajerzona po zęby, nawigacja, łączność, cuda, wianki na kiju, a ja na moim jachciku drobnym i wy mnie pytacie, jakie jest położenie? Ludzie, ludzie, co wy?
A oni do mnie, że sytuacja jest taka, że wysiadło im wszystko z wyjątkiem napędu, nie mają ani pół grama elektroniki na łodzi, nie mają jak się połączyć, ani nie mają jak sprawdzić pozycji, proszą mnie, abym podał im pozycję i oni doczłapią się do jakiegoś portu!
- Chłopaki, jak to, dwudziesty pierwszy wiek, łódź podwodna...
A oni mówią, że nie będą mi tłumaczyć, jak to ktoś czegoś zapomniał, jak ktoś czegoś nie dopatrzył i tak dalej. Owszem, mogliby kogoś powiadomić jakimiś tam zapasowymi środkami łączności, ale wtedy to tak im tyłki złoją, że łeb odpada. A tego nie chcą, więc wolą po cichutku wrócić, w porcie te wszystkie braki ponadrabiać i, że nic się nie stało. Dlatego proszą mnie o pomoc, żebym powiedział, gdzie jestem i tyle!
No to powiedziałem im, gdzie są i na jakiej pozycji. A zaraz potem, że jak tak, to ja wyjmuję aparat i robimy zdjęcie, bo trzeba uwiecznić to spotkanie, a poza tym bez zdjęcia, to przecież, kurde, nikt mi nie uwierzy, że takie cudo mi się zdarzyło. Na Bałtyku w dodatku, gdzieś między Polską a Gotlandią, no przecież nikt mi w to nie uwierzy. Dawaj robimy tu zdjęcia natychmiast. A oni na to Ha! Ha! Ha! Pomału, pomału, pomału. Żadnych zdjęć. Właśnie o to chodzi żeby Ci nikt nie uwierzył. A najlepiej, żebyś tego w ogóle nie opowiadał. Lepiej, żeby to zostało tylko między nami.
- Nie no, takie bliskie spotkanie z łodzią podwodną i ja mam tego nie opowiadać?! No ludeczkowie moi mili! To już sam fakt spotkania chciałoby się ludziom opowiedzieć, już schodzę po aparat...
- Ani się waż!!!
Aż mnie zmroziło, bo głos był bardzo stanowczy i nie miał już w sobie ani odrobiny przyjaźni. Stanąłem w pół kroku i powiedziałem:
- OK. w porządku, nie ma sprawy, nic się nie wydarzyło.
Po czym koleś dodał:
- I tak ma pozostać Nic się nie wydarzyło. Ani nas, ani tego spotkania tutaj w ogóle nie było.
Zwrócił się do swojego jakiegoś pomocnika czy podoficera. Tamten wyjął lornetkę i zaczął przez nią ślepić, a do mnie rzekł:
- Masz siedzieć cicho zamknąć oczy i nie otwierać ich, dopóki nie znikniemy, bo nie chciałbym...
Nie dokończył. Nie musiał, nie zabrzmiało to jak zaproszenie do tańca. Rad, nie rad, usiadłem i zamknąłem oczy, ale myślę: „Nie wytrzymam!”. Usłyszałem, jak zabulgotało. Natychmiast otworzyłem oczy. A tu... CISZA!
Morze puste, jak było przedtem, ani falki, ani podmuchu, ani bąbelka. Gdzie ta łódź się podziała tak nagle? Popatrzyłem na kokpit. Siedział w nim mały ptaszek i przyglądał mi się badawczo. Uśmiechnąłem się do siebie.
Oficer miał rację, ich faktycznie nigdy tu nie było. Jedynie flauta trwała nadal.
Comments